Noc czerwonych oczu

Noc czerwonych oczu

Złote, fantazyjne blaski ogniska oświetlały pogrążoną w nocnym mroku twarz Nadii. Dziewczyna pochyliła się lekko do przodu, a płomienie zatańczyły w jej orzechowych oczach.

- Oni...- Zaczęła złowrogim szeptem.- przychodzą, kiedy zapada ciemność... - Na miłość boską, widziałam ten film!- Ziewnęła szeroko Lisa. Ktoś zachichotał cicho. Nadia zacisnęła zęby i spojrzała wściekle na blondynkę, siedzącą pod drugiej stronie ogniska. - Niszczysz atmosferę! - Jaką atmosferę?- Odparła tamta, wyciągając spod pośladków szyszkę. - Spójrz na to!- Pomachała nią oskarżycielsko w powietrzu.- Tyłek mnie boli, jest zimno i mnóstwo robali! Lepiej chodźmy spać, zamiast słuchać tych twoich idiotycznych opowiastek... - Zamknij się.- Warknęła Linda.- Jak ci się nie podoba, to spadaj do namiotu! Ja chętni wysłucham Nadii.- Posłała brunetce uśmiech, który Nadia z wdzięcznością odwzajemniła. - Róbcie jak chcecie.- Lisa wstała z ziemi i strzepała kawałki liści z błękitnych dżinsów.- Ja idę spać! - A proszę cię bardzo.- Wycedziła Linda. - Ale pamiętaj...- Nadia uśmiechnęła się złowieszczo.- w horrorach niedowiarki, wracające wcześniej do namiotu, zawsze giną pierwsze.- Dzięki bogu to nie horror, ale prawdziwe życie.- Odwarknęła Lisa.- Tylko komuś się już chyba wszystko popieprzyło!- Z tymi słowy odmaszerowała w stronę namiotów.- Idiotka. Niech idzie.- Mruknęła Linda, sprawdzając palcami twardość kiełbaski, którą jeszcze przed chwilą trzymała nad ogniskiem.- Nikomu nie będzie jej brakować. - Miałam nadzieję, że wszyscy będziemy się dobrze bawić.- Odezwał się nieśmiały głosik, dochodzący ze strony lewego ramienia Nadii. Lila siedziała z podkulonymi nogami, a kurtyna jasnych, matowych włosów zasłaniała jej twarz. - Kiedy Lisa jest w pobliżu, to niemożliwe, żeby każdy się dobrze bawił.- Odparła kwaśno Linda, po czym ugryzła łapczywie kiełbaskę. - No, nieważne.- Nadia zatarła skostniałe ręce. Co do jednego Lisa miała rację; było cholernie zimno.- Wracajmy do opowieści. Więc, jak mówiłam...- Znów tajemniczo przyciszyła głos, aby uzyskać jak najbardziej upiorny efekt.- oni przychodzą, gdy zapada ciemność...- Przerwała na chwilę, usiłując szybko wymyślić jakąś akcję. Wbrew oskarżeniom Lisy, zawsze treść swoich opowieści wymyślała na bieżąco, nigdy nie kopiowała filmów ani książek. Nagle jej oczy rozbłysły w nagłym oświeceniu. - Było ciemno a jedynymi dźwiękami, zagłuszającymi nocną ciszę, były: trzaskanie ogniska i tajemniczy szept, ślizgający się pomiędzy koronami drzew.- Zaczęła mówić, jej oczy zaszły mgiełką, kiedy całkowicie wczuła się w rolę bajarza.- Cztery dziewczęta siedziały przy ognisku, rozmawiając i śmiejąc się, nie świadome niebezpieczeństwa. Nie świadome tego, że są obserwowane. Żadnej z nich nawet nie przyszło do głowy, aby przyjrzeć się ciemnej masie krzaków, porastających okolice ich namiotu. A gdyby to zrobiły, zobaczyłyby czerwone, dzikie ślepia, obserwujące je, lśniące w ciemności jak krwawe latarnie. - Hej, to trochę jak o nas, nie?- Zaśmiała się Linda.- Przepraszam.- Dodała szybko, widząc karcące spojrzenie Nadii. Mistrzowi nie wolno przerywać kiedy opowiada. Szatynka odchrząknęła głośno i mówiła dalej: - Nagle między dziewczętami wybuchła sprzeczka. Jedna z nich, blondynka z wyjątkowo paskudnym charakterem i krzywym nosem – uśmiechnęła się paskudnie – wstała i obrażona poszła w stronę namiotu. I wiecie co?- Nadia obrzuciła dzikim spojrzeniem koleżanki.- Nie powinna była tego robić. Bo namiot nie był wcale pusty.- Przerwała na chwilę, napawając się swoją opowieścią. Och, uwielbiała mówić, uwielbiała ten błysk podziwu i zazdrości w oczach słuchaczy. Uwielbiała. Wściekła Lisa odrzuciła gwałtownym ruchem zasłonę, wiszącą u wejścia do namiotu. W środku było zupełnie ciemno i dziewczyna od razu potknęła się o coś, leżącego na ziemi. - Psia mać!- Zaklęła zirytowana, macając dłonią, aby pochwycić przedmiot, który zawinił.- Głupia Lila, znowu zostawiła swoją torbę na środku. Co za idiotka, daję słowo. Mogłam się zabić!..- Urwała swój monolog, gdy jej dłoń trafiła na zbrodniczą torbę. Tylko że to nie była wcale torba. Lisa cofnęła rękę z obrzydzeniem, gdy tylko poczuła pod palcami ciepłą, chropowatą materie. Materię, która wydymała się w górę i w dół, jakby oddychając. Przerażona wbiła oczy w ciemność, w której nagle rozbłysły drapieżne, krwawe latarnie. Lisa nie zdążyła nawet krzyknąć. - Kiedy szkaradny, wypaczony potwór zabił już dziewczynę, pożywił się jej ciałem.- Opowiadała Nadia z szaleńczym błyskiem w oku. - Ojej, Nadi, oszczędź nam szczegółów, dobra?- Poprosiła słabym głosem Lila. Szatynka spojrzała na nią z niezadowoleniem, ale niechętnie przystała na prośbę koleżanki. W końcu dobry dreszczowiec przeraża i bez zbytniego szafowania wnętrznościami. ‘Choć to mniejsza zabawa’ pomyślała z westchnieniem. Po chwili mówiła dalej: - W każdym razie, kiedy stworzenie zasmakowało już w ludzkiej krwi, los siedzących przy ognisku dziewcząt był przesądzony. - Zaraz, zaraz, chyba nie chcesz nas zabić?- Przerwała lekko skonsternowana Linda. - Przecież to tylko opowiadanie.- Odparła Nadia, wzruszając niedbale ramionami.- Z resztą nie mogę przecież na tym go zakończyć. Uwaga, mówię dalej; Stworzenie wyjrzało zza namiotowej kotary i w ponurym milczeniu obserwowało swoje przyszłe ofiary. – Lila objęła się ramionami, Linda zjadła kolejną kiełbaskę a Nadia upajała się dźwiękiem własnych słow. Żadna z dziewczyn nie zauważyła czerwonych, dzikich oczu, tlących się w głębi pobliskiego namiotu.

Staruszka

Staruszka

W pewnym domu żyła sobie zamożna staruszka. Po jej śmierci, dom uznano za nawiedzony. Lewitowały tam przedmioty, było słychać jęki, ale pewna rodzina nie uwierzyła w to i wprowadziła się tam z 5 letnim synkiem. Minął rok od ich wprowadzenia się i wszystko było w porządku. Ucichły jęki, a przedmioty przestały latać. Jednak pewnej cichej nocy, chłopczyk nie mógł zasnąć. Skorzystał z toalety i poszedł do kuchni napić się mleka. W pewnym momencie usłyszał głos "Chodź do mnie, chodź do mnie" chłopiec mimo strachu, który odczuwał, poszedł za głosem. Nagle zobaczył drzwi, z których dobiegał głos. Przerażenie wzbudziło w nim to, że tych drzwi nigdy tam nie było! Nagle drzwi się uchyliły i chłopczyk zobaczył najgorszy widok jaki sobie nawet nie potrafimy wyobrazić. Głos ugrzązł mu w gardle.Stała przed nim owa staruszka, która zmarła rok temu.To dziś była rocznica jej śmierci. Mimo tego że minął dopiero rok, jej ciało było było w okropnym stanie...Rano rodzice znaleźli go obdartego ze skóry, a na ścianie było napisane jego krwią"TERAZ UWIERZCIE".

Psychiatryk

Psychiatryk

Wyjechałam w sierpniu do mojej babci i dziadka, którzy mieszkają na totalnym odludziu. Kiedy dojechaliśmy (z trudem), babcia otworzyła nam drzwi i od razu się odwrócił. Było widać, że płacze. Mama zapytała, co się stało. Babcia odpowiedziała, że kwadrans temu dziadka zabrało pogotowie. Nie wiadomo, dlaczego, ale skarżył się na serce. Kiedy usiedliśmy w salonie na kanapie, babcia poszła zadzwonić do
http://img227.imageshack.us/img227/2060/ow1mininx9.jpg
szpitala i dowiedzieć się, co z dziadkiem. Wróciła zszokowana, bo telefon nie działał.Tata poszedł to sprawdzić. Gdy wrócił, powiedział, że ktoś... przeciął kabel od telefonu. I to tak, że nie dało się połączyć dwóch końców - ubyło z 10 cm kabla. Ja, mama i tata w pośpiechu wyjęliśmy swoje komórki, ale ze zgrozą stwierdziliśmy, że nikt nie ma tu zasięgu. - A więc jesteśmy odcięci od świata...? - zapytałam drżącym głosem. - Nie - odpowiedział tata - przecież mamy jeszcze samochód. Wyszedł na zewnątrz. Gdy rócił, sam był już zdenerwowany. Oświadczył, że ktoś poprzebijał wszystkie cztery opony... W ciężarówce dziadka też. Zaczęliśmy się naprawdę bać - kto chciał nas odciąć od wszystkich? - Mamo... Co jest najbliżej od waszego domu? Cokolwiek... spożywczy albo coś... - 25 kilometrów stąd jest szpital psychiatryczny... - padła odpowiedź. "Świetnie" pomyślałam, "nie mogło nas spotkać nic gorszego". Późnym wieczorem - już około 22.00 mama i tata powiedzieli, że już dłużej nie będą czekać w niepewności i idą szukać tego szpitala psychiatrycznego, bo tam na pewno mają telefon. Była 23.30, a oni wciąż nie wracali. Babcia położyła się spać. Siedziałam sama w salonie. Nagle przede mną zrobiło się jasno. Zobaczyłam...dziadka! Ale był jakiś dziwny... po chwili skapowałam się, że to jego duch. Przestrazyłam się nie na żarty - dziadziuś nie żyje...? - Nie wychodź z domu - powiedział głosem, który odbijał dziwne echo - choćby nie wiem, co się stało... I zniknął. Zanim zdążyłam otrząsnąć się z szoku, usłyszałam dzwonek mojej komórki. Ale przecież...ona nie miała zasięgu! Zobaczyłam na ekranie jakiś nieznany mi numer. Odebrałam. - Mam twoich rodziców - powiedział jakiś cienki, 'żabowaty' i nieprzyjemny głos - w lesie... Rozłączył się. Przeszły mnie prawdziwe dreszcze. Jeszcze raz spojrzałam na ekran komórki - miałam jeden 'pasek' zasięgu. Ale był... Można zadzwonić. "A jeśli nie zdążę?" pomyślałam. Ubrałam kurtkę, buty i wyszłam. Było już kompletnie ciemno i aż mnie zmroziło, że po takiej ciemnicy będę musiałą iść do lasu... Szczególnie teraz, po tym, co zobaczyłam i usłyszałam... Ale musiałam. Poszłam w kierunku lasu. Kiedy weszłam między pierwsze drzewa, usłyszałam trzask, jakby ktoś całkiem niedaleko stąpnął na gałęzi i złamał ją... Pomyślałam, że zaraz naprawdę zejdę na zawał... (gdyby ktoś mi to opowiedział przed tym zdarzeniem, że to się włąśnie stanie, wyśmiałabym go...ale to stało się naprawdę). W miarę jak szłam coraz głębiej do lasu, słyszałam za sobą, obok siebie i gdzieś przed sobą kroki... szelesty, jakieś odgłosy... Byłam jak w transie. Myślałam, ze to zły sen, a ja się zaraz obudzę... W końcu emocje i nerwy wzięły górę. Stanęłam w miejscu i krzyknęłam: - Wyłaź, kimkolwiek jesteś! Nie boję się ciebie, rozumiesz?! Nie boję się!!! Chociaż bałam się jak cholera. Byłam zmarznięta, głona i przestraszona. Wtedy usłyszałam za sobą kroki. Ciche, jak by ktoś się skradał... Nawet nie zdążyłąm się odwrócić. Gdy otworzyłam oczy, byłam w szpitalu. Poczułam przeszywający ból w głowie. Przed oczami zamajaczyła mi twarz mamy, ktoś coś mówił, ktoś chwycił mnie za dłoń... Po kilku minutach wszystko zaczęło do mnie docierać. - Jak się czujesz, Karinko...? - spytałą szeptem mama. Miała łzy w oczach. - Znaleźliśmy cię rano w lesie... Z tamtego szpitala psychiatrycznego zadzwoniliśmy tutaj, gdzie był przewieziony dziadek... - Nie żyje - wyszeptała mama i ścisnęła moją rękę. Miałam jakiś uraz czaszki. Lekarze mówili, że niedługo z tego wyjdę. Po południu słuchałąm radia szpitalnego. Nagle skostniałam z zimna... "Uwaga uwaga, ważny komunikat... Wczoraj około 22.30 ze szpitala psychiatrycznego (nazwa wycięta) uciekł groźny psychopata... Proszę zachować szczególną ostrożność..."

Kurczak

Kurczak

Państwo Wilkinsonowie byli spokojnym małżeństwem do czasu, gdy urodziła im się córeczka. Często kiedy ich pociecha już spała Wilkinsonowie wybierali się na imprezy. Nocne wyprawy tłumaczyli sobie brakiem czasu dla siebie. A więc kiedy na jednej z imprez ktoś zaproponował im narkotyki zgodzili się bez wahania. Chcieli się tylko trochę zabawić. Gdy po przyjęciu narkotyków byli kompletnie wyczerpani, znajomy podwiózł ich do domu. Długo nie mogli zasnąć w końcu pan Wilkinson zażyczył sobie zjeść kurczaka. Po schwytaniu i włożeniu go do mikrofalówki, kurczak został podsmażony. Co prawda, przez chwilę stawiał opór, ale w końcu uległ. Gdy pan Wilkinson starannie pokroił kurczaka zaczął go jeść, wyciągając i oblizując każdą kość. Nazajutrz, gdy małżeństwo nie było już pod wpływem narkotyków zaczęło szukać swojego dziecka. Po wejściu do kuchni Wilkinsonowie zastali przerażający widok. Na talerzu nie było pozostałości z kurczaka, były pozostałości z ich córki.
img355/4590/imagespy5.jpg

Bestia z Gevaudan

Bestia z Gevaudan


W 1764, pewnego ciepłego czerwcowego dnia na skraju lasu w Gevaudan (w południowo-centralnej części Francji) młoda panna dopatrująca bydła nagle ujrzała przerażające stworzenie biegnące wprost na nią.

To "coś" było rozmiarów samego bydła, a zawziętość i upór stworzenia wskazywało, że był to gigantyczny wilk. Psy dziewczyny, zawsze wierne i posłuszne, tym razem uciekły w popłochu, gdy tylko ujrzały monstrum. Krowy, zaopatrzone przez naturę w rogi, zdołały odciągnąć bestię. W porównaniu z późniejszymi wydarzeniami, kobieta była wyjątkowym szczęśliwcem wychodząc cało z "spotkania" z "Bestią z Gevaudan" - istotą, która zabiła blisko 100 osób, w większości dzieci.
img514/8352/crinosdt4iv9.jpg
Pierwszą ofiarą "Bestii" była mała dziewczynka, której ciało pozbawione serca zostało znalezione w czerwcu 1764 roku. Podobne zabójstwa miały miejsce również w sierpniu i wrześniu. Śmielsze ataki nastąpiły później - stworzenie zaczęło napadać na grupki mężczyzn.

Przerażeni wieśniacy byli pewni, że mieli do czynienia z wilkołakiem. Przekonania te zdobyły poparcie i zaufanie po oświadczeniach ludzi, którzy strzelali lub dźgali monstrum - w/g nich, potwór był niewrażliwy na ludzką broń. Ósmego października, dwoje łowców ustrzeliło zwierzę kilkukrotnie z odległości 10 kroków. Stworzenie uciekło utykając, a wieści o incydencie szybko obiegły okolicę, a ludzie zaczęli wierzyć, że zwierze szybko zginie od ran. Po kilku dniach spokoju bestia zaczęła znowu zabijać.
"Paris Gazette" przedstawiło opis zwierzęcia, sporządzonego przy pomocy zeznań naocznych świadków: "To było o wiele większe niż wilk, jego kończyny zakończone były szponami. Sierść koloru rudego, wielka głowa osadzona nisko, pysk kształtem podobny jak u chartów; uszy małe, sztywne i proste; szeroką klatkę zdobiło szare futro; na grzbiecie widniała czarna smuga; w pysku osadzone wielkie i ostre kły". W czerwcowym wydaniu "St. James Chronicals" napisane było: "wszystko wskazuje na to, że nie jest to wilk, tygrys ani hiena, lecz prawdopodobnie mieszaniec dwóch ostatnich - nowy gatunek."
Po przerażającym, brutalnym i publicznym (!) ataku bestii na grupkę dzieci, Król Louis XV wysłał na miejsce zdarzenia oddział lekkiej kawalerii pod dowództwem Kapitana Duhamela. Duhamel postanowił użyć jako przynęty swoich żołnierzy, przebranych w kobiece ubrania. Łowcy wielokrotnie spostrzegali stworzenie i strzelali doń, lecz monstrum zawsze udało się ucieć. W końcu, napady bestii ustały. Duhamel wraz ze swoim oddziałem doszli do wniosku, że zwierzę zginęło od zadanych ran i opuścili Gevaudan. Gdy żołnierze na dobre wrócili do Króla Louisa XV, śmierć po raz kolejny zaczęła zbierać żniwo. Za głowę "Bestii z Gevaudan" wyznaczono wysoką nagrodę. Profesjonalni łowcy i specjaliści zaczęli zjeżdżać się na "przeklęte tereny".
Ponad 100 wilków zostało wytępionych, lecz wśród ciał nie znaleziono żadnego wilkołaka. Kilku łowców, w tym profesjonalny zabójca wilków osobiście przyznało, że mocno zranili bestię. Niestety nic nie zdołało jej powstrzymać. Napady na dzieci wyjątkowo nasiliły się latem 1765 roku, a nieskrępowane ataki potwora trwały kolejne miesiące. Wioski zostałyby opuszczone, gdyby nie ktoś, kto utrzymywał, że widział czające się w pobliżu zwierzę. Tych, którzy odważyli się wyjść z domów często spotykała bolesna śmierć. Zdarzenia nabrały tempa, gdy w czerwcu 1767 roku Marquis d'Apcher zebrał grupę ponad stu mężczyzn - łowców i tropicieli, którzy później działali w terenie.
Późnym wieczorem 19 czerwca, bestia napadła na grupę ludzi d'Apcher'a. Jean Chastel stwierdził, że rzeczywiście był to wilkołak. Oddał do stworzenia strzał z broni naładowanej srebrnymi nabojami. Bestia padła martwa. We wnętrznościach potwora znaleziono ludzkie kości. Na poszukiwanie, tropienie i obławy na monstrum wydano prawie 30.000 franków - jak na tamte czasy była to góra pieniędzy. Ciało zabitego zwierzęcia zostało poddane oględzinom, a następnie spalono.